Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paweł Walczak, stolarz z Koluszek, zaprosił nas do swojej pracowni. Zobaczcie, co potrafi zrobić z drewna

Karolina Brózda
Karolina Brózda
Jak zaczęła się pana przygoda z drewnem?
- Jeszcze cztery lata temu nie przyszło by mi do głowy, że będę zajmował się stolarstwem. Właściwie wtedy pierwszy raz w życiu trzymałem w ręku piłę. Z wykształcenia jestem biotechnologiem. Jakiś czas myślałem o zostaniu w uczelni. Potem kilka lat pracowałem przy obsłudze informatycznej w urzędzie. W końcu stwierdziłem, że życie bez pogoni za pracą, bliżej domu i rodziny to zdecydowanie lepszy pomysł. I, jak w dowcipie, stwierdziłem, że trzeba rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.
Jak zaczęła się pana przygoda z drewnem? - Jeszcze cztery lata temu nie przyszło by mi do głowy, że będę zajmował się stolarstwem. Właściwie wtedy pierwszy raz w życiu trzymałem w ręku piłę. Z wykształcenia jestem biotechnologiem. Jakiś czas myślałem o zostaniu w uczelni. Potem kilka lat pracowałem przy obsłudze informatycznej w urzędzie. W końcu stwierdziłem, że życie bez pogoni za pracą, bliżej domu i rodziny to zdecydowanie lepszy pomysł. I, jak w dowcipie, stwierdziłem, że trzeba rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. archiwum prywatne
Paweł Walczak z Koluszek przed Bożym Narodzeniem przypadkiem znalazł list do św. Mikołaja, wysłany z… Czech. Postanowił na niego odpowiedzieć, a ponieważ jest stolarzem, w ramach prezentu wysłał czeskim dzieciom własnoręcznie wykonany drewniany domek z choinką.

Jak zaczęła się pana przygoda z drewnem?
- Jeszcze cztery lata temu nie przyszło by mi do głowy, że będę zajmował się stolarstwem. Właściwie wtedy pierwszy raz w życiu trzymałem w ręku piłę. Z wykształcenia jestem biotechnologiem. Jakiś czas myślałem o zostaniu w uczelni. Potem kilka lat pracowałem przy obsłudze informatycznej w urzędzie. W końcu stwierdziłem, że życie bez pogoni za pracą, bliżej domu i rodziny to zdecydowanie lepszy pomysł. I, jak w dowcipie, stwierdziłem, że trzeba rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.

Odważna decyzja. Ale coś musiało panu wcześniej świtać?
- Od dzieciństwa lubiłem sklejać kartonowe modele, budować makiety i składać plastikowe samoloty. Pierwszym pomysłem stolarskim była więc produkcja drewnianych domków dla lalek. Obejrzałem tysiąc instruktażowych filmów na YouTubie, zaopatrzyłem się w podstawowe, zupełnie amatorskie maszyny i z głową pełną pomysłów zacząłem wycinać i składać pierwszy domek.

I jak panu poszło?
- Sukces nie był spektakularny, a domek, przez kilka swoich niedociągnięć i sentyment do niego, ostatecznie został u mnie. Ale tak to się zaczęło. Po dwóch latach wdrażania się w pracę, naukę obsługi maszyn i ciągłe dokształcanie się, założyłem działalność. Właściwie od kiedy tylko zacząłem pracę z drewnem, wiedziałem, że chcę się tym zajmować na poważnie, zawodowo. Surowa deska ma taki potencjał, że jedynie wyobraźnia ogranicza twórcę. A pomysłów miałem mnóstwo. Udało mi się zdobyć dofinansowanie na powiększenie zaplecza maszynowego i byłem wtedy już gotowy na właściwie każdy projekt.

A jak było ze znalezieniem miejsca na działalność?
- Trafiłem na niesamowitego człowieka, który przez lata prowadził tartak i stolarnię pod Koluszkami. Udało mi się z nim umówić na najem pomieszczenia, a nasza, można powiedzieć już w tym momencie przyjaźń, rozwinęła się do tego stopnia, że pozwolił mi korzystać ze swojego zaplecza maszynowego. Dodatkowo cały czas przekazuje mi swoje doświadczenie i wiedzę, do której samemu często bardzo trudno dotrzeć.

Jak wyglądały pana pierwsze stolarskie kroki?
- Podejmowałem się najróżniejszych prac: od małego rękodzieła, przez meble do mieszkań, aż do elementów wyposażenia sklepów. Zawsze zaczynam jednak od surowej, nieobrobionej deski, prosto spod tartacznej piły. Na początek trzeba ją zawsze wyrównać na strugarce i grubościówce. Poza tym używam różnego rodzaju pił, frezarek, szlifierek.
Dwa lata temu trafiłem na ogłoszenie człowieka likwidującego na Śląsku stolarnię, którą założył jego pradziadek. W okazyjnej cenie kupiłem od niego strugarko-grubościówkę, frezarkę i piłę taśmową pamiętającą jeszcze czasy zaborów. Bardzo dobry sprzęt i moim zdaniem wygląda całkiem malowniczo.

Jakie jeszcze maszyny znajdziemy w pana warsztacie?
- Szereg możliwości, jeśli chodzi o wykańczanie detali i bardzo precyzyjną pracę, otworzyła przede mną sterowana komputerowo frezarka CNC. Pozwala ona na wycinanie i frezowanie z dokładnością do dziesiątych części milimetra, po przygotowaniu wcześniej na komputerze programu sterującego. Maszyna chińska, której mam naprawdę wiele do zarzucenia, ale pozwala na wykonywanie rzeczy dla mnie niemożliwych przy pracy wyłącznie ręcznej.

Nad jakim dziełem pracował pan najdłużej?
- Zdarzały mi się projekty na jeden dzień pracy, na przykład formy do produkcji mydła, ale również realizacje, nad którymi spędzałem prawie miesiąc. Tak było na przykład z łóżkiem wzorowanym na tradycyjnych japońskich motywach. Założenie było takie, żeby stworzyć mebel nawiązujący stylistycznie do architektury japońskiej, dodatkowo wykorzystując tradycyjne japońskie metody łączenia elementów, bez użycia wkrętów, kołków i łączników meblowych. W podobny sposób powstały stołki barowe.

Praca w drewnie daje mnóstwo możliwości, prawda?
- Tak, i to jest to, co najbardziej lubię. Najczęściej klient ma jakąś wizję mebla lub przedmiotu, ale ostateczna forma prawie zawsze należy do mnie. Po wstępnej akceptacji narysowanego projektu mogę przystępować do pracy. Bardzo wiele realizacji najpierw wykonuję samodzielnie, według własnego pomysłu. Zawsze wolę sprawdzić, czy to, co robię, się sprawdzi. I tak, zanim zrobiłem pierwsze łóżko, wykonałem łóżko piętrowe dla swoich dzieci, pierwsza skrzynia, którą zrobiłem, stoi u mojego szwagra, a pierwsza drewniana kartka z życzeniami ślubnymi była przeznaczona dla znajomych. Inspiracją do tworzenia kolejnych rzeczy jest często rodzina. To moje dzieci były testerami pierwszych domków. Pierwszą deskę do krojenia zrobiłem na potrzeby mojej mamy. Dopiero po tym jak okazywało się, że przedmioty te podobają się ludziom, tworzyłem ich więcej.

Czy któreś z dzieł szczególnie utkwiło w pańskiej pamięci?
- Wykonywałem na przykład prawie 100-kilogramowy blat stołu złożony z czterech wielkich dębowych monolitów, ale również frezowałem malutką pieczątkę służącą do wyciskania w mydle logo producenta. Ciekawe są projekty mające trafić bezpośrednio w gust odbiorcy. Robiłem na przykład przeszło metrowej wysokości zegar ścienny z wizerunkiem Śmierci oraz Śmierci Szczurów dla fanki powieści Terrego Pratchetta. Jestem właściwie stałym wykonawcą drewnianych akcesoriów dla zaprzyjaźnionej koluszkowskiej mydlarni. Wykonywałem również specjalistyczne wkłady do szuflad dla zakładu optycznego.

Używa pan narzędzi, które mogą zrobić krzywdę...
- To prawda – kilka miesięcy temu urwałem sobie mały palec lewej ręki. W sumie zawsze wiedziałem, że istnieje takie ryzyko. Ma to też swoje dobre strony. Otworzyła się przede mną ogromna przestrzeń do dowcipów. Jak mi ktoś mówi, żebym uważał przy maszynach, to odpowiadam, żeby się nie martwił, bo obsługę ich mam w małym palcu. A dzieci ostatnio przybijają mi czwórkę zamiast piątki (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paweł Walczak, stolarz z Koluszek, zaprosił nas do swojej pracowni. Zobaczcie, co potrafi zrobić z drewna - Express Ilustrowany

Wróć na koluszki.naszemiasto.pl Nasze Miasto